Los polskich jeńców wojennych po 17 września
„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.
Sowieckie dane o 300 tys. polskich żołnierzy wziętych do niewoli w czasie „wyzwoleńczego marszu” są mocno zawyżone. Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku do niewoli trafiło 240–250 tys. żołnierzy Wojska Polskiego, w tym około 15 tys. oficerów. Niemcy i Sowieci szybko rozpoczęli walkę z wszelkimi przejawami polskiej akcji niepodległościowej na zagarniętych przez siebie terytoriach oraz współpracę w eliminacji elit państwa polskiego. Miał temu służyć utworzony już w grudniu 1939 roku w Zakopanem niemiecko-sowiecki ośrodek szkoleniowy służb bezpieczeństwa, w którym funkcjonariusze gestapo i NKWD uzgadniali taktykę walki z ruchem oporu na ziemiach Polski oraz wymieniali doświadczenia w stosowaniu metod terroru. Daje to powód do przypuszczeń, że wymordowanie prawie 15 tys. jeńców wojennych przetrzymywanych w sowieckich obozach oraz ponad 7 tys. polskich cywilów osadzonych w więzieniach w zachodniej Białorusi i Ukrainie w kwietniu i maju 1940 roku nieprzypadkowo zbiegło się w czasie z niemiecką akcją AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion), skierowaną przeciw polskiej inteligencji.
Od pierwszych dni agresji Sowieci skrupulatnie realizowali plan zatrzymywania i transportowania polskich jeńców. Miał temu służyć opracowany jeszcze przed inwazją „Regulamin postępowania z jeńcami wojennymi” oraz porozumienie między Komisariatem Ludowym Obrony a NKWD o przekazywaniu wszystkich polskich wojskowych służbie bezpieczeństwa. NKWD gromadziło ich w specjalnych punktach zbornych, w których znajdowały się wysunięte najdalej na zachód stacje radzieckich kolei szerokotorowych. Były to Orzechowie, Radoszkowice, Stołpce, Tymkowicze, Żytkowicze, Olewsko, Szepietówka, Wołoczyska, Jarmolińce i Kamieniec Podolski. W dalszej kolejności polscy żołnierze mieli zostać przetransportowani do obozów w Kozielsku i Putywlu. Jak na ironię błyskawiczna kampania i słabszy niż zakładano opór oddziałów wojska polskiego spowodował, że do niewoli zaczęły trafiać masy jeńców, z którymi Sowieci początkowo nie mogli sobie dać rady.
Obozy specjalne
W związku z tym już na początku trzeciej dekady września komisarz spraw wewnętrznych Białoruskiej SSR Ławrientij Canawa alarmował Moskwę: „W zachodnich rejonach zgromadzona jest wielotysięczna masa żołnierzy uciekających z frontu, którzy zapełniają ulice, ale izolowanie ich siłami grupy operacyjnej jest niemożliwością. Jednostki RKKA [ros. Raboczie Kriestianskaja Krasnaja Armia, Robotniczo-Włosciańska Armia Czerwona] nie biorą ich do niewoli, wobec czego nikt nie przeprowadza filtracji i polscy żołnierze mogą poruszać się swobodnie”. Rozwiązaniem tej sytuacji – co proponowali dowódcy grup armijnych – miało być zwalnianie jeńców, chłopów z Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, jednak Stalin początkowo nie chciał się zgodzić na takie rozwiązanie.
Zamiast tego 19 września Ławrientij Beria utworzył przy NKWD Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych i Internowanych, który objął nadzór nad transportem polskich jeńców oraz funkcjonowaniem specjalnych obozów w Ostaszkowie, Juchnowie, Kozielsku, Putywlu, Kozielszczynie, Starobielsku, Juży i Orankach, w których zamierzano ich zgromadzić. Szefem Zarządu mianowano Piotra Soprunienkę – pracownika sekretariatu Berii, który ukończył pięć klas szkoły wieczorowej, a następnie był słuchaczem wydziału specjalnego Akademii Wojskowej im. M. Frunzego, gdzie szkolono kandydatów na stanowiska kierownicze w aparacie NKWD. Komisarzem politycznym Zarządu został komisarz pułkowy Siemion Niechoroszew, doświadczony politruk przeniesiony z GUŁag, w którego strukturach umieszczono tę nową instytucję.
Przy okazji Beria postanowił wykorzystać część jeńców do pracy przy budowie drogi Nowogród Wołyński-Równe-Dubno-Lwów oraz w kopalniach Zagłębia Krzyworoskiego. Planowano, że do pierwszego z wymienionych przedsięwzięć zostanie wykorzystanych 25 tys. jeńców, zaś w zwiększeniu wydobycia rudy żelaza i wapienia – 10 tys.
Kozielsk
Pierwsze transporty polskich żołnierzy do obozów specjalnych Zarządu do Spraw Jeńców Wojennych wyruszyły już 20 września. Szybko okazało się, że nie są one w stanie przyjąć tak dużej masy ludzi. W obozie kozielskim (komendant – mjr Wasilij Korolow), położonym 5 km od Kozielska na terenie klasztoru „Pustelnia Optyńska i tzw. „Skitu”, już na początku października znajdowało się 8843 polskich wojskowych, w tym 117 oficerów. W listopadzie, kiedy stał się tzw. obozem oficerskim przetrzymywano w nim m.in. kontradmirała Ksawerego Czernickiego, czterech generałów, 24 pułkowników, 79 podpułkowników, 258 majorów, 654 kapitanów, 17 kapitanów marynarki wojennej i 3420 innych oficerów. Wśród nich była kobieta – ppor. pilot Janina Lewandowska, córka gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego, która wiosną 1940 roku odmówiła zwolnienia i podzieliła tragiczny los swoich towarzyszy broni.
Obóz w Kozielsku, przygotowany do przyjęcia góra jednej trzeciej osadzonych tam więźniów, był przepełniony w stopniu katastrofalnym. Dla znacznej części żołnierzy zabrakło miejsca na dwupiętrowych pryczach, przez co musieli spać na podłodze lub w systemie zmianowym. Brakowało dosłownie wszystkiego. Nie było wody, zatem nie funkcjonowały łaźnie i pralnie. W pomieszczeniach panowała wilgoć, brud i chłód. Gorące posiłki wydawano raz na dobę: dzienna racja żywnościowa – 800 g chleba, 30 g cukru, zupa na obiad, kasza na śniadanie. Raz w tygodniu oficerom przysługiwał przydział herbaty, machorki, zapałek i mydła. Posiłki sporadycznie urozmaicano jarzynami, mięsem (zamiast należnych 75 g żołnierze otrzymywali 50 g) i rybami. Oddelegowany do Kozielska pracownik Zarządu, st. lejtnant bezpieczeństwa państwowego Iwan Maklarski sytuację ocenił jednoznacznie: „W obozie kompletny dom wariatów, niebywały nieporządek i brak organizacji”.
Starobielsk i Ostaszków
W innych obozach było podobnie. W starobielskim, zlokalizowanym w zabudowaniach po żeńskim klasztorze oraz w kilku budynkach w mieście, w połowie października przebywało 7045 osób, w tym 4813 szeregowców i podoficerów, 2232 oficerów, 155 urzędników państwowych i żandarmów (do połowy listopada było tu już ponad 11 tys. ludzi). Z braku miejsca wielu jeńców koczowało w namiotach, piwnicach i ziemiankach. Później część jeńców zwolniono lub przeniesiono, jednak nie poprawiło to sytuacji. Ciepłe posiłki wydawano raz dziennie. Zamiast 800 gramów chleba wydawano połowę, (bywało, że mniej), a cukru w ogóle. Na domiar złego w obozie panowała wszawica, bo władze nie zorganizowały łaźni ani pralni. W nieco lepszej sytuacji byli wyżsi oficerowie: oddzielne pomieszczenia dla generałów wyposażone były nawet w meble, a podpułkownicy otrzymali dwupiętrowe łóżka.
Sowieci zadbali za to o indoktrynację. Na koszt komitetu obwodowego WKP(b) zaprenumerowano dla obozu partyjne gazety i czasopisma, odbywały się pogadanki polityczne. Wyświetlano też propagandowe antypolskie filmy, w które sowiecka kinematografia obrodziła jesienią 1939 roku. Jeńców do szału doprowadzały zainstalowane w każdym pomieszczeniu głośniki, z których całymi dniami sączyła się sowiecka propaganda.
Obóz ostaszkowski (komendant – mjr Pawieł Borisowiec) zlokalizowano w odległości 10 km od miasta Ostaszków, na wyspie Stołbnyj (na jeziorze Seliger). W końcu września zgromadzono w nim 8731 jeńców wojennych, a do końca października ich liczba wzrosła do 12 235 osób. Do końca funkcjonowania obozu przeszło przez niego prawie 16 tys. ludzi, z czego 9413 szeregowców i podoficerów zostało zwolnionych lub przewiezionych do kopalń Zagłębia Krzyworoskiego.
Pozostałe obozy
Ze względu na fatalną lokalizację i nieprzygotowanie najcięższym okazał się obóz w Putywlu (komendant – mjr Nikołaj Smirnow). Mieszczący się w budynkach klasztoru safroniewskiego, w odległości 40 km od Putywla, znajdował się pośród bagien. Z reguły jeńcy kwaterowali w stajniach, chlewach i barakach, co przy niesłychanej ciasnocie (na jednego przypadało 0,6 m kw. powierzchni!) oraz całkowitym braku wody spowodowało, że sytuacja sanitarna była katastrofalna. Na 6 ton dziennego zapotrzebowania na chleb lokalne piekarnie były w stanie dostarczyć tylko 2,4 tony.
Podobnie nieprzygotowany do przyjęcia jeńców był obóz kozielszczański (komendant – st. lejtnant W. Sokołow), na skraju miasta Kozielszczyna w obwodzie połtawskim. Tutaj sytuacja była równie tragiczna: z powodu braku miejsca jedynie połowę jeńców zdołano zakwaterować w zabudowaniach dawnego klasztoru i na terenie miejscowego sowchozu. Reszta koczowała w namiotach (11 79 osób) oraz nieoczyszczonych z nawozu chlewach (1106 osób). Z braku piekarni chleb w niewystarczającej ilości dostarczano z Połtawy, a sześć kuchni polowych było w stanie jedynie w niewielkim stopniu zaspokoić potrzeby jeńców.
Straszliwe przeludnienie panowało również w obozie jużskim (komendant – mł. lejtnant Aleksandr Kij), zlokalizowanym na terenie miasteczka Talica, 30 km od Juży. W październiku 1939 roku zwieziono tam 11 640 jeńców (obóz przewidziany był dla 6 tys.). Brakowało wody i pożywienia. Wprawdzie szybko uruchomiono kuchnie polowe, jednak jeńcy musieli cały dzień wystawać w tasiemcowych kolejkach, aby otrzymać ciepły posiłek.
Podobne warunki panowały również w obozie juchnowskim i wołogodzkim. Pierwszy, którego komendantem był mjr Filipp Kadyszew, został zorganizowany w pomieszczeniach dawnego sanatorium przeciwgruźliczego „Pawliszew Bor”, koło wsi Szczełkanowo. W październiku znajdowało się tam 8096 osób: z braku miejsca większość zakwaterowano na werandach, w stajniach i spichlerzach. Było zimno, brakowało żywności i wody. W obozie wołogodzkim (komendant – Matwiejew), zlokalizowanym w zlikwidowanym domu dziecka 18 km od Wołogdy, przewidzianym dla 1500 osób, zgromadzono 3450 jeńców. Krańcowe przeludnienie spowodowało, że 347 jeńców, którzy dotarli tam ostatnim transportem w pierwszej dekadzie października, w ogóle nie wyładowano. Przez kilkanaście dni koczowali w wagonach kolejowych, a następnie zostali odesłani do niemieckiej strefy okupacyjnej. W obwodzie wołogodzkim Sowieci zorganizowali jeszcze jeden obóz specjalny, w Griazowcu (komendant – lejtnant Michaił Filippow). W dawnym klasztorze osadzono 3095 jeńców. Ten obóz również nie był przygotowany na przyjęcie takiej ilości ludzi.
Sieć obozów specjalnych dla polskich jeńców wojennych, dopełnia położony najdalej na wschodzie obóz we wsi Oranki, w pobliżu Bogorodzka o obwodzie gorkowskim (komendant – st. lejtnant Iwan Sorokin). Jeńców zgromadzono w zabudowaniach poklasztornych – na początku października było ich 7063. Tutaj także panowały bardzo trudne warunki.
Selekcja
Ponieważ Sowieci byli kompletnie nieprzygotowani na przyjęcie takiej ilości jeńców, postanowili zwolnić większość. Rzecz jasna chodziło o szeregowców i podoficerów pochodzących z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej, którzy ze względów klasowych w oczach Sowietów byli znikomym (lub żadnym) zagrożeniem. Tej procedurze mieli podlegać tylko jeńcy wojenni narodowości ukraińskiej, białoruskiej oraz innych narodowości niepolskich. Prócz tego 25 tys. jeńców miano wykorzystać dla potrzeb budowy drogi Nowogród Wołyński–Lwów, a 12 tys. do pracy w przedsiębiorstwach Komisariatu Ludowego Metalurgii Żelaza w Krzywym Rogu, Zagłębiu Donieckim i Zaporożu.
W pierwszej dekadzie października zwolniono 42,5 tys. szeregowców i podoficerów. Co do szeregowców z terenów zajętych przez Niemcy – z ich zwolnieniem postanowiono się wstrzymać do zakończenia rokowań z Berlinem. Ostatecznie do 23 listopada przekazano niemieckiemu sojusznikowi, na zasadzie wymiany, 42 492 osoby (Niemcy przekazali Sowietom 13 757 osób). Interesujące, że prośby jeńców – w większości komunistów lub Żydów – którzy zadeklarowali chęć pozostania w ZSRR (dla niektórych było to równoznaczne z przyjęciem sowieckiego obywatelstwa) spotkały się z odmową władz.
Do początku listopada Sowieci dokonali podziału jeńców. Zgrupowali ich w trzech głównych obozach. W Starobielsku i Kozielsku przebywali wyłącznie oficerowie, w Ostaszkowie – żandarmi, agenci wywiadu i oficerowie, policjanci, żołnierze KOP i funkcjonariusze służby więziennej.
W obozie
Ławrentij Beria polecił unormować procedurę i zasady obchodzenia się z poszczególnymi kategoriami jeńców wojennych (m.in. polepszenie warunków bytowych dla generałów, oficerów oraz wyższych urzędników wojskowych i państwowych, zapewnienie „dobrego obchodzenia się” ze wszystkimi jeńcami, wdrożenie programu kulturalnego), podjęcie środków bezpieczeństwa w celu przeciwdziałania ucieczkom i działalności antysowieckiej. Rozpoczęto też „obróbkę” kontrwywiadowczą: zbieranie informacji o życiu prywatnym i zawodowym jeńców, ich poglądach politycznych, powiązaniach z zagranicą, a nawet znajomości języków obcych. Tym zajmowały się oddziały specjalne – ich zadaniem była weryfikacja i infiltracja jeńców w celu wykrycia wśród nich agentów służb wywiadowczych, działaczy organizacji antysowieckich (m.in. Polskiej Organizacji Wojskowej), a także werbunku do służby w sowieckim wywiadzie i organach bezpieczeństwa.
Na przekór narodowej tragedii upadku ojczyzny, fatalnym warunkom bytowym i sowieckim szykanom, jeńcy nie poddali się obozowemu marazmowi i antypolskiej propagandzie. Błyskawicznie zaczęli się organizować. Sprzyjał temu wysoki poziom ich wykształcenia i różnorodność profesji, którymi zajmowali się w wojsku lub w cywilu (oficerowie rezerwy). Wśród jeńców byli lekarze, prawnicy, inżynierowie, naukowcy i wykładowcy akademiccy. W listopadzie w Starobielsku jeńcy zorganizowali nielegalne obchody święta odzyskania niepodległości i imieniny Józefa Piłsudskiego, a grupa oficerów (kpt. Mieczysław Ewert, mjr Ludwik Domoń, por. Stanisław Kwolek i mjr Adam Sołtan) animowała działalność grup nauki języków obcych, kółek czytelniczych, zawodowych i innych. Odbywały się odczyty na temat psychologii, biologii, sztuki wojskowej, medycyny czy literatury. Niestety Sowieci szybko wpadli na trop nielegalnej działalności starobielskich jeńców: Ewert, Kwolek i Domoń zostali usunięci z obozu. Ich losy potoczyły się różnie: Kwolek zginął w jednym z obozów GUŁag, Ewerta zwolniono jesienią 1941 roku, zaś Domoń trafił do obozu juchnowskiego.
Również w innych obozach jeńcy prowadzili nielegalną działalność samopomocową, edukacyjną i polityczną. W kozielskim wydawali gazety „Merkuriusz” (do końca stycznia wyszły cztery numery), „Monitor” (15 numerów), a codziennie przygotowywali ustne „żywe gazety”. Sowieci ostro zwalczali te działania, traktując je jako działalność antysowiecką. Stale monitorowali nastroje jeńców i wiedzieli doskonale, że Polacy nie pogodzili się z klęską. Wśród nich powszechny był pogląd, że „ZSRR połączył się z faszyzmem, ale Polska była i będzie. Jeżeli zaś Anglia i Francja podejmą walkę z ZSRR, trzeba będzie pomóc im na tyłach”. Informatorzy donosili także, że oficerowie wierzą w odbudowę Polski w granicach z 1939 roku.
Jeśli chodzi o trzy główne obozy,' ucieczki zdarzały się sporadycznie i dzięki czujności obozowych strażników i rozgałęzionej agenturze czekistom udawało się im przeciwdziałać.
Działania NKWD
Metody śledcze enkawudzistów, których Moskwa wysłała do Ostaszkowa i Starobielska, nie były zbyt wyrafinowane. Ograniczały się do prymitywnej presji psychicznej i przynosiły znikome efekty. Wyjątkiem była grupa operacyjna pod kierownictwem wysokiego oficera wywiadu, mjr. Wasylija Zarubina i kapitana Aleksandrowicza. Zarubin wyróżniał się erudycją, mówił kilkoma językami, był uprzejmy i miły. W porównaniu ze swoimi kolegami mógł się jawić człowiekiem nieprzystającym do sowieckich realiów. Prof. Swaniewicz z uznaniem wspominał go: „Zachowanie się oficerów sowieckich w Kozielsku wobec jeńców było mniej lub bardziej poprawne, ale „kombryg” (Zarubin) był pod tym względem nie tylko bez zarzutu, lecz posiadał maniery i dystynkcje człowieka wyższej kultury”. Przywiózł ze sobą do Kozielska biblioteczkę liczącą 500 tomów: były to książki w języku rosyjskim, francuskim, angielskim i niemieckim, które udostępniał jeńcom. Dowodem ich uznania był fakt, że był jedynym enkawudzistą, któremu oddawali honory. Ale faktem było, jego zachowanie było cyniczną grą, obliczoną na sporządzenie charakterystyki poszczególnych jeńców i spróbowanie wykorzystania choćby niewielkiej części z nich. Z drugiej strony trudno przypuszczać, że wiedział, jaki los ich spotka. Tak czy owak to chyba jemu zawdzięczali ocalenie życia wspomniany Swaniewicz i prof. prawa Wacław Komarnicki, później minister sprawiedliwości w rządzie generała Sikorskiego.
Zemsta Stalina?
Zarządzeniem Berii prace dochodzeniowe miały zostać zakończone do końca stycznia 1940 roku. Na przełomie stycznia i lutego sowieckie kierownictwo zaczęło dojrzewać do myśli o zlikwidowaniu „specjalnego kontyngentu”. Póki co, przede wszystkim z powodu braku dostępu do całości materiału archiwalnego z rosyjskich archiwów, który dotyczy „sprawy katyńskiej” (miejmy nadzieję, że sytuacja się zmieni), trudno sprecyzować moment podjęcia tej decyzji, jak i ewolucję stanowiska wyższego kierownictwa sowieckiego w sprawie losu polskich jeńców wojennych. Nie ulega wątpliwości, że decydujący głos miał Stalin, który Polski i Polaków nienawidził ze względów ideologicznych i osobistych. Uważał on, że to burżuazyjne państwo było odpowiedzialne za powstrzymanie pochodu bolszewików na Zachód i stanowiło nieustanne zagrożenie dla ZSRR. Za klęskę 1920 roku obwiniał Tuchaczewskiego i polskich oficerów, którzy teraz znajdowali się w sowieckiej niewoli (wśród nich było wielu weteranów wojny polsko-bolszewickiej). W tym kontekście ich fizyczną likwidację należałoby potraktować zarówno jako osobistą vendettę Stalina, a możliwe też, że jako zamiar eliminacji części polskiej elity intelektualnej, co w perspektywie miało ułatwić mu zwasalizowanie Polski.
Mówi się, że „rozładowanie” obozów, w których byli przetrzymywani polscy oficerowie i policjanci, miało na celu pozyskanie miejsca dla żołnierzy fińskich, którzy trafili do niewoli w czasie wojny zimowej na przełomie 1939–1940 roku. Sęk w tym, że w ręce sowieckie trafiło ich znacznie mniej niż zakładano – zaledwie ok. tysiąc osób. Z większym prawdopodobieństwem możemy przyjąć tezę, że mordując polskich oficerów i policjantów Sowieci kierowali się przesłankami klasowymi i narodowościowymi. Oznaczałoby to, że rozstrzelanie przez Sowietów polskich jeńców wojennych wiosną 1940 roku należy uznać za ludobójstwo.
Decyzja
Jaka jest nasza wiedza o okolicznościach podjęcia przez sowieckie kierownictwo decyzji o wymordowaniu polskich jeńców wojennych? Podjęli ją Stalin i Beria podczas rozmowy 5 marca 1939 roku. Ich sumienia dodatkowo uspokajał raport szefa NKWD. Podkreślił w nim, że „wszyscy oni [polscy jeńcy wojenni] są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej. [...] Próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antysowiecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy radzieckiej. Organy NKWD w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi wykryły szereg kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych. We wszystkich tych organizacjach kontrrewolucyjnych aktywną rolę kierowniczą odrywali byli oficerowie byłej armii polskiej, byli policjanci i żandarmi”. Ponadto Beria zaproponował, aby sprawy 14 700 osób z trzech obozów jenieckich oraz 11 tys. aresztowanych i osadzonych w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi „rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania”. Ów „tryb specjalny” miał polegać na tym, że decyzję o wymordowaniu całego „kontyngentu”, zamiast Kolegium Specjalnego, miała podjąć trójka w składzie Wsiewołod Mierkułow, Bachczo Kobułow i Leonid Basztakow, bez obecności aresztowanych i bez przedstawiania im aktu oskarżenia. Pod pismem, które przesądzało los polskich jeńców, podpisali się w kolejności: Stalin, Woroszyłow, Mołotow, Mikojan, a na marginesie w zastępstwie Kalinina i Kaganowicza parafę złożył sekretarz.
Z decyzją o wymordowaniu oficerów i policjantów związana była też inna, podjęta trzy dni wcześniej: przesiedlenie 22 tys. rodzin więźniów przetrzymywanych w więzieniach Zachodniej Ukrainy i Białorusi oraz oficerów, policjantów i innych osób z trzech obozów specjalnych. Była to druga z zaplanowanych deportacji – w wyniku pierwszej (luty 1940 roku) z zachodniej Ukrainy i Białorusi wysiedlono w głąb ZSRR prawie 140 tys. osób. W czasie transportu i w pierwszych dniach na miejscu osiedlenia z powodu mrozu, braku mieszkania i pożywienia zmarło ok. 4 tys. osób.